piątek, 17 maja 2013

POLSCY ZIOMALE.biznes.

Myśleliśmy przez kilka miesięcy o tym biznesie.Kolega wykonał kilkadziesiąt telefonów,a ja dwukrotnie jeździłem do Finlandii.Muszę przyznać,że wszystko układało się idealnie.Trochę się bałem,bo jest coś takiego w naszym życiu,że kiedy ważne sprawy idą jak po maśle,na finiszu mo przetoczyć się po grudzie.Ale staraliśmy się o tym nie myśleć.

Iza,nazywana przeze mnie, Izis zadzwoniła w czwartek i powiedziała,że umówiła się z człowiekiem zainteresowanym  hurtowym kupnem naszych szamb z dziwnych tworzyw sztucznych,które wchodzą w reakcję z ekstrementami i rozsypują się w proszek po kilku latach.Taki epokowy wynalazek.

-Dobrze go znasz?-spytałem.
-To kolega Roberta.Chyba coś ci mówił?Przyjdą w sobotę i trzeba zrobić jakieś przyjęcie.
-Nie,no pewnie,że mówił.Zresztą byłem kiedyś w jego firmie.To podobno inteligentny facet.Ty mówisz-przyjdą?
-Tak ,on będzie z żoną.Ale nie to jest istotne.Kupiłam krewetki,to zrobię sałatkę z ryżem i kukurydzą.Przydałaby się jednak jakaś ciekawa potrawa na gorąco...
-Dobrze,Izis.Wpadnę jutro i coś wymyślimy.

Postanowiłem ugotować pulpety z serem i kolendrą,sos ciemny z dodatkiem niewielkiej ilości pomidorów,spaghetti,a jako dodatek-czarne oliwki.

-Myślisz,że to będzie dobre?-zagadnął Robert.
-No też-odparła Izis-to dość wykwintne,Robuś.Podamy jeszcze dobre wino i leciutkie grzaneczki robione na masełku,do krewetek...No i kawa z ciastem niespodzianką.

W sobotę od samego rana zanurzałem się w tych wszystkich czynnościach związanych z toaletą.Nawet podśpiewywałem sobie  pod nosem:"La Donna E Mobile",będąc pewnym,że wszystko się uda.Uda?Udało się.Bo co mogło zepsuć interes-człowiek był zdecydowany,jedzenie rozpływało się w ustach...Tylko ta pieśń."E,urzekło mnie tylko jej piękno i tyle."-pomyślałem.

Czekaliśmy na gości szlifując ostatnie niuanse naszego planu.O siódmej zabrzmiał dzwonek u drzwi.

-Witam-powiedział przystojny,czterdziestoletni mężczyzna-jestem Marek,a to moja żona Emilia i synek,Maciuś.

Podaliśmy sobie dłonie i Robert poprosił,by weszli dalej.Mężczyzna pomógł zdjąć elegancki płaszcz nieco przyszczupłej,ale ładnej kobiecie,a potem schylił się nad sześcioletnim Maciusiem, chcąc rozpiąć skórzaną kurteczkę swojego synka.Ale dziecko odsunęło się do tyłu,spięło cienkie blond brewki i krzyknęło:

-Ja tam nie wejdę!!!
-Dlaczego,Maciusiu?
-Bo tam jest brzydko.

Popatrzyłem na chłopca,uśmiechnąłem się i rzekłem:

-Ależ nawet sobie nie wyobrażasz, ile jest tam smakowitych rzeczy.
 -Ja bardzo proszę-odezwała się mama-by pan niczego dziecku nie sugerował.Maciuś jest wychowywany bezstresowo.
-Daj spokój.Przynosi wstyd.Chodź,Maciusiu,tatuś pomoże ci sie rozebrać i...

Nie dokończył.Dziecko zaczęło tak głośno krzyczeć -były to już  silne spazmy-że ktoś w tej dużej kamienicy na pewno zaniepokoił się,albo nawet wystraszył,myśląc,że kogoś torturują a może nawet mordują.

-Spokojnie-powiedział Robert.
-Proszę pana,już mówiłam...
-Ale przecież...-urwała Izis.
-Marku,wychodzimy.
-Mmm,to może ty idź,a ja zostanę?
-Też.Zapomniałeś,co mówił pan psycholog?Odpowiedzialność spada na rodziców.Nie na rodzica!A jeśli masz wątpliwości,to wybierzemy się do pana doktora po niedzieli.Wychodzimy!

Marek zdążył jeszcze przeprosić,ale Maciuś tak wył,że mężczyzna musiał wybiec za rodziną,która schodziła już po schodach.Szybko schodziła.

-No,jak to? -spytałem.
-Wiecie co,chodźcie strzelimy po jakimś garnuchu,bo nie wytrzymam. -powiedziała Izis lekko się jąkając.

Nie powiem,po kilku dniach Marek dzwonił ,przepraszał,ale
sprzedaliśmy owe szamba gdzie indziej.Pieniędzy było mniej i pozostał jakiś niesmak,który prześladował mnie przez co najmniej dwa miesiące.Ale cóż.Trudno.

Od tamtego spotkania minęło mniej więcej półtora roku.Zapomniałem o tym zdarzeniu...No może nie do końca-gdy tylko coś mi się przypomniało od razu odrzucałem tę myśl,walczyłem z nią.Ale pewnego dnia pojechałem do sklepu kupić kilka części do auta i nagle...nagle ujrzałem Marka i Maciusia.Mężczyzna kroczył powoli,a Maciuś szedł przed nim,mocno wyciągając nogi i bez przerwy powtarzał:

-Tatusiu,kup mi loda. 
-Nie dostaniesz.Jest za chłodno.
-Ale ja chcę.
-Przestań-powiedział zdenerwowany Marek -Bo jak ci stłukę dupsko,to popamiętasz,gnojku...Myślisz gówniarzu,że ci wszystko wolno?Do domu.Marsz!!!

Przyczaiłem się za murkiem okalającym plac i zobaczyłem Emilię.Była jakaś przygarbiona,jakby zmęczona.Podeszła do dziecka,chwyciła za koszulkę i nerwowo rzuciła:

-No gdzie ty tak się brudzisz,mały człowieku.Ja już nie mam siły do tego prania.Masz miesiąc szlabanu na gry.A teraz biegusiem,bo babcia czeka!!! 

Jak nie kijem go,to pałą.Pokręcony świat!!!KUBA       

środa, 8 maja 2013

POLSCY ZIOMALE.pokój do wynajęcia.

W dużym mieszkaniu  wynajmowałem kiedyś dwa pokoje dwóm młodym studentkom.Ale dziewczyny usamodzielniły się i w bardzo eleganckiej  formie ,pozostawiając po sobie miłe wspomnienia-odeszły.No cóż,życie jest jakie jest,pomyślałem sobie,pewnych rzeczy zmienić się nie da,więc pozostanę sam.

Pewnego październikowego popołudnia wyszedłem na spacer.Miałem zamiar pochodzić trochę po sklepach,może kupić trochę jakiejś bielizny,kilka par skarpetek ,a na koniec coś do jedzenia.Od pewnego czasu takie wypady z domu stały się regułą. Wcześniej robiły to Asia z Kasią...Zresztą same wyszły z taką propozycją,a ja obniżyłem im za to czynsz.Tak,było to bardzo wygodne,ale niezbyt roztropne,bo ciągłe siedzenie przy stole lub przed telewizorem jeszcze bardziej zaczęło rujnować moje,już i tak nadszarpnięte, zdrowie.

Dzień był chłodny,nieprzyjemny,a na dodatek zaczął siąpić zimny deszcz.Postawiłem kołnierz i zacząłem rozglądać się za jakimś schronieniem.Najbliżej znajdował się butik mamiący czerwonymi,migającymi literami...

Właśnie tam poznałem Madzialenę-tak się przedstawiła.Chciała kupić swojej mamie w prezencie szalik kolorowy w abstrakcyjne wzory i poprosiła mnie o radę.Była ładną,trzydziestoletnią kobietą i poszukiwała stancji.Pomyślałem,że jest to albo dziwny zbieg okoliczności,albo opatrzność,w którą nie wierzę.W końcu nazwałem to zwykłym przypadkiem i kropka.

Madzialena miała zgłosić się za miesiąc do pracy.Właściwie była już przyjęta,tylko właściciel knajpy kończył remont i stąd pojawił się poślizg.

-Dlaczego pani nie wróci do domu?-spytałem.
-Nie,nie mogę teraz.Ja właściwie mieszkam z koleżanką,ale ta...

Nie pytałem więcej.Podałem ile żądam za pokój...Ale kiedy usłyszała sumę zrezygnowała od razu.Powiedziała,że na takie wygody jej nie stać i będzie musiała wrócić do starego mieszkania.Lenistwo jest jednak słodkie,dlatego walczyłem wewnętrznie,bo to,co przychodziło mi do głowy nic z rozsądkiem wspólnego nie miało.I stało się...

Madzialena przejęła obowiązki gospodyni.To miała być taka miesięczna próba.

I stało się to, co zazwyczaj staje się między kobietą a mężczyzną.Tak,to było wspaniałe przeżycie,tylko na dłuższy czas traciło sens.Rozbijało porządek rzeczy.Manipulowało umysłami.Degenerowało poczucie wartości.Obierało z pokory.Dlatego próbowałem minimalizować skutki tej pomyłki i w pewnym stopniu udało mi się to osiągnąć.Co prawda moja lokatorka zamykała się w pokoju i godzinami płakała,albo robiła wszystko ,co do niej należało,ale nie odzywała się do mnie.Lub próbowała wywołać kłótnię,co skutkowało kolejnym płaczem za zamkniętymi drzwiami.A kiedyś,to nawet wybiegła z domu i wróciła na drugi dzień rano.Była przemarznięta i niezwykle smutna.Mimo wszystko objawiły się w niej elementy pokory.To było jakieś przebudzenie,powrót do życia.

Do świąt pozostało kilka tygodni.Ona tego dnia była schludna.Schludność jej stawiała na nogi to,co znajdowało się w pozycji klęczącej.Patrząc na jej wbite w dżinsy dwa pośladki,szerokość bioder i wykształcenie miednicy-tę macierzyńskość,powodowało sytuację mocno ambiwalentną.Pomyślałem o bólu,który nie powinien tak brzmieć i miłości połączonej z nienawiścią.Cóż,wszystko ponoć z cierpienia.Nawet ten chrześcijański bóg,który dopełniał tę całą wersję myślenia i dociekania.I nagość traciła sens,bowiem górowała istotność.

Ale dzień się udał,i kiedy Madzialena przyniosła naleśniki i spytała,dlaczego tak dużo milczę,odpowiedziałem,że jestem jakiś dziwnie szczęśliwy.

-Może się napijesz?
-Może troszkę.

Podała kieliszki,a ja sięgnąłem po dobrą brandy.

-To jakiś bimber-powiedziała i pokręciła nosem.
-Jest dobra.

Spojrzała na mnie szeroko ,wzruszyła ramionami i wyszła.Ale ja krzyknąłem,by zaczekała.

-Co się stało?
-Nie,nic.Idę po ciebie.
-Po co?Będę sprzątała pokój.
-Ale ja...No nie wiesz jak to się nazywa?
  
Wariowałem.

-Chcę z tobą...

Madzialena weszła po cichu i krzyknęła nagle:

-Chcesz się ruchać,ruchać,ruchać!!!

Zgięła kolana,zbliżyła je do siebie i śmiejąc się wydała zabawny głos:

-Nie,nie,nie!!!

Wystawiłem ręce do przodu i szedłem w jej stronę małymi kroczkami.Ale dziewczyna wymknęła się do przedpokoju i wbiegła do swojego pokoju.Już po chwili pojawiła się znowu.Miała na nogach czerwone szpilki.

-Ruchać,ruchać,ruchać!!!-krzyczała.

Porwałem ją do sypialni,a tam wydobyłem z szafki butelkę wina.Madzialena piła namiętnie.Z każdym łykiem robiła się coraz bardziej wesoła i dostępna.Tylko ja poczułem nagle szybkość mojego serca i rozsadzający ból głowy.Musiałem natychmiast wziąć leki.

-Wróć zaraz-powiedziała.
-Dobrze.

A kiedy wróciłem,kobieta leżała na boku.Była pijana.Ułożyłem się obok ,uniosłem jej głowę i przytuliłem do ramienia.A ona po chwili głosem zmęczonym,spowolnionym rzekła:

-Ja wiem.Ty myślisz,że ja jestem dziwką.Ale ja nie jestem.
-Nie jesteś...
-Nie.Naprawdę.Nie.

I zamilkła.I zasnęła,a moje rozdygotane serce skamieniało-trzynaście uderzeń na piętnaście sekund.Pięćdziesiąt dwa na minutę.Od tabletki...

Nie mam już tego mieszkania.Znikło.Jak wszystko.Pozostały tylko wspomnienia.Wiele wspomnień.Bo przecież trudno jest zapomnieć o obrzucaniu się makaronem z sosem pomidorowym przy dźwiękach hymnu,aby sprowokować miłosny akt.Lub szarlotkę przy tworzeniu której Madzialena skaleczyła się,a potem nie chciała jej jeść,bo usłyszała gdzieś,że istnieje na świecie maca-placek żydowski z dodatkiem krwi...i to dziecięcej.A czy to nie jest pocieszające,że moja kochanka żyje nadal...z innym mężczyzną?I wszystko jest teraz takie zgodne z tą moją etyką i postrzeganiem świata...Takie nowe-przyzwoite.KUBA    


      


    

piątek, 3 maja 2013

POLSCY ZIOMALE.Dżem.

Chodziłem kiedyś  z dziewczyną.To szatynka o kształtach okrągłych,apetyczna , roznosząca zapach,którego skonkretyzować nie można. (Każdy prawdziwy mężczyzna wie o jaką woń chodzi.)A do tego,jak na swoje dziewiętnaście lat , oczytana,znająca wiele zespołów muzycznych,zainteresowana  sztuką.Tak,w pierwszym momencie byłem zauroczony Gośką,która spoglądała na świat okiem i mędrca i przyszłej matki.Ale pewnego dnia spytała:

-To ty właściwie jaką muzykę lubisz,ale tak naj,naj?
-Lubię Dorsów,Zeppelinów...
- A Nina Hagen?
-Słyszałem...
-Słyszałeś muzykę,czy o niej?
-Raczej o niej.Nie przepadam za punk rockiem.


Rozstaliśmy się.Przyczyną bezpośrednią nie była muzyka,ale zawsze do rozpadu coś wniosła.


Miałem przyjaciela.Śpiewał i grał na gitarze.Darek,to był gość.Potrafił zjednać ludzi poprzez swoje pasje muzyczne i nie tylko muzyczne.To było prawdziwe kombo i na  imprezach i w szkole- byliśmy zawsze na szczycie.On patrzył na mnie,ja na niego.Podpowiadaliśmy sobie nawzajem, używając minimum słów.A kiedy wszystko było już jasne,prosiłem go,aby zagrał jakiś kawałek,na przykład Dżemu.I grał.

-No,fajnie się to śpiewa-powiedział kiedyś-A tą Gośką się nie przejmuj.Do ciebie ona nie pasuje.


Potem,moje życie zaczęło pękać,a mój przyjaciel postanowił się ożenić.Niby nic wielkiego.Niby.


Na przyjęciu nie byłem w sosie.On to widział.Był przy mnie i pytał:Co się dzieje? Namawiał do jedzenia i picia.A ja musiałem udawać,że wszystko jest dobrze...I nagle zamyśliłem się na chwilę,spojrzałem na jakąś śliczną panienkę i... stało się.Pan Młody wskoczył na scenę, zabrał muzykowi gitarę i powiedział:

-Ten numer poświęcam mojemu największemu koledze,Kubusiowi!


Zapadła cisza.Jedni drugich wypytywali,kim jest ten człowiek zwany Kubusiem.A dlaczego sam Pan Młody będzie śpiewał...


Najpierw było "Whisky" , potem "Skazany na Bluesa."Darek śpiewał wyjątkowo,a ja zauroczony sytuacją i jednocześnie trochę zawstydzony czułem początek końca.Ale pomysł mojego kumpla przeczył wszystkiemu.Owa magia pochłonęła mnie i poczułem się tak,jakbym nagle znalazł się na jakiejś granicy i musiał dokonać bardzo trudnego wyboru...Mimo wszystko stałem bliżej Darka,jako ten wyróżniony,skomplementowany.


W ciągu ośmiu ostatnich lat widziałem go raz,na pogrzebie jego taty.Nie rozmawialiśmy.Nie było okazji.To nic.Darek wie,że mieszkam blisko i ja czuję podobnie.Brakuje mi go czasami,ale wtedy przypominam sobie najpiękniejszą scenę w moim życiu-ten szczery gest,którego nigdy nie zapomnę,choć podobno gniewamy się na siebie,ale...


Trzymaj się stary,były przyjacielu.Trzymaj się mocno!KUBA      

niedziela, 28 kwietnia 2013

POLSCY ZIOMALE.Rych.

Od mniej więcej trzydziestu lat znam  pewne małżeństwo.Nic w tym nadzwyczajnego-dwoje ludzi mających dwoje dzieci.Rodzina jakich wiele,mieszkająca w bloku na pięćdziesięciu metrach z balkonem.Oboje pracują ,ich syn też,a córka kończy studia i za wszelką cenę chce wyjechać z Polski do Anglii,bo tutaj perspektyw dla siebie nie widzi.Ot,takie nasze narodowe status quo.


Matka dzieci,to kobieta pięćdziesięcioletnia,dobrze zbudowana,o charakterze mocnym i wyrazistym.Ojciec -wprost przeciwnie. To człowiek postury mikrej,ale o rozbuchanym  wnętrzu i jęczącej duszy.Innymi słowy,Rych jest chytry,ale czasami posiada gest. Rych jest histerykiem, bardzo łatwo wpadającym w złość,a co za tym idzie-nienawiść. A do tego nasz Rych-czasem niebezpiecznie-lubi mówić,że ma tak dużo pieniędzy,ale tak dużo,że nawet najbogatszy człowiek w okolicy sumy takiej,w całym swoim życiu, na oczy nie widział.Jego żona ,Terka, na takie mitomańskie wybuchy ma sposób.Mówi bowiem zawsze,że ktoś się pomylił i zamienił Rychowi jedną literę w imieniu.Mianowicie "i"na "y"-pomaga.Rych łagodnieje.


I może to byłoby tyle o Rychu,gdyby nie polityka.Mój-mówiąc potocznie-przyjaciel,kiedy wpadnie w temat, popada niemal w szaleństwo.Krzyczy,nie daje drugiemu człowiekowi dojść do słowa,ale najdziwniejsze jest to,że kiedy obudzi się w nim ten polityczny żywioł,Rych tak potrafi ulec podnieceniu,że podczas jakichś trzydziestu minut "wyrażania poglądów",przez trzy,cztery znajduje się w powietrzu.I to nie jest żart.Ja to sprawdziłem.Obliczyłem. Na czym to polega?A na tym,że Rych podskakuje na fotelu i nie zdaje sobie  sprawy,że w pewnej chwili jego stan-co prawda na krótko-pozostaje w zawieszeniu.Taki biały orzeł z pogruchotanym skrzydłem-cierpiący...Dlatego Terka nie pozwala rozmawiać na tematy polityczne.Nawet jedno słowo, sugerujące podjęcie tej kwestii ewokuje i słychać wtedy wyraźne:"O polityce proszę przestać,albo się rozchodzimy."


Tak,myślałem,że wiem o Rychu prawie wszystko,ale nic bardziej błędnego.W miniony czwartek wpadł do mnie z jakimiś papierami i powiedział,że zakończył już prawie sprawę przepisywania działek,otrzymanych wcześniej od ojca ,na dzieci.Potem spytał  czy wypijemy po piwie i...To było nowe otwarcie Rycha.Rych Żydów teraz nienawidzi.Ja już nie będę przytaczał,co on mówił,bo skoro człowiek twierdzi,że słynna Bitwa Pod Grunwaldem,była z inspiracji żydowskiej,ponieważ już wtedy naród ten przewidywał dojście Hitlera do władzy z ich nadania...No nie!Wstyd powtarzać.


 Dodam tylko tyle,że na koniec tej jego perory,kiedy po dwóch piwach poczuł przyciąganie ziemskie(zawsze miał krótkie kiszki),rozpłakał się i powiedział,że został tylko jeden podpis pani mecenas,o której wie,że jest Żydówką.A niech cię,Rych!!!


No cóż,niechaj dalej idioci nie zwracają uwagi na lud.Niechaj wykształceni panowie i roześmiane panie od wizerunku i polityki ludem prostym manipulują...To ja takim demokratom z bożej łaski polecę,aby pooglądali wszystkie filmy o zombie.Może będzie to lekcja poglądowa i dzięki niej kilku ocaleje.Będą wiedzieli gdzie się schować,a co najważniejsze jak leczyć ugryzienia ,powodujące strach w aurze ciemnego osamotnienia,kurde.


Ale im nagadałem.Nuda.KUBA

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

POLSCY ZIOMALE.sytość.

A kiedy wystąpiło "trzech tenorów" i zrobiło mi się nijak,to poszedłem do sklepu,aby kupić napój,który więcej zamazuje niż wyostrza,ale zawsze coś z obyczajem ma wspólnego.Albo go niszczy albo łagodzi,tworząc wspólnotę w jedną jak i w drugą stronę.Albowiem ,jeśli ktoś ogarnia nadmierną żywiołowość,a egzystencję opisuje nader spokojnie,to oczy nie tylko z tyłu głowy posiada,ale i w dolnej  części ciała,zwanej dupą.Nie tylko zresztą oczy.Innymi słowy:Wiedziony polską myślą lewicową,postanowiłem...


Sklep osiedlowy mamy spory z asortymentem dość bogatym.Tylko bogatych nie ma,by z bogactwa kapitalistycznej ułudy czerpać."No, żeby ludzie nie kupowali chleba,tego bożego daru,panowie-dziwił się szef tego przybytku robiąc porządek na półce;zresztą nie pierwszy raz-to co oni jedzą?"


-Panie,kartofle mają ze wsi i mąkę-mówi mężczyzna po czterdziestce ubrany w bury golf,marynarkę i spodnie w kant.
-Stasiu,nieudacznicy są.Jak mnie ktoś mówi,że taki biedny,to kiszki mi się zwijają i głowa mnie boli.Bo jak jeden z drugim na żarcie nie ma,to leń,albo ciul głupi-odpowiada znajomy pana Stasia, poprawiając krawat w kolorze buraczkowym.
-Ale kryzys mamy,Stefanie.
-Człowieku,jaki kryzys?!


Szef odszedł,a ja podbudowany optymizmem człowieka o twarzy alabastrowej i wypasionej pomyślałem,że ten ser żółty,który kazała kupić mi matka wcale nie jest drogi,tak jak to oceniłem przed wyjściem z domu."Chciała trzydzieści deko,kupię kilogram.Najwyżej będzie do pizzy"-zamyśliłem się i po chwili ogarnął mnie przypływ prawdy:"Przecież ja tego placka nienawidzę."


-Światowy.
-Kryzys,to mają starcy.Wychowali dzieci i muszą usuwać się,nie przeszkadzać...
-Jak to?
-Eutanazja powinna być.Bo jak inaczej.Porobili teraz leki i za długo się żyje.I nie patrz tak na mnie,bo ja do kościoła też chodzę w niedzielę.I modlę się,żeby ludziom ulżyć...


Pan Stasio wyraźnie się zdenerwował.Pokręcił głową i spytał:
-A twoja mama żyje?
-Żyje i żyć będzie.I zapewniam,że umrze w ciepłym łóżeczku w otoczeniu rodziny.Bo mnie,Stasiu,stać na to.
-Dziwne to wszystko,co opowiadasz...
-Teraz tak się tobie wydaje.Zobaczysz za parę lat.To samo powiesz.
-Na pewno nie.Ja inaczej na to wszystko patrzę.


Pan Stefan zaśmiał się głęboko i poprosił o dwie butelki wódki,ananasa i dwa kilo pomarańczy .
-Stasiu,zasada jest jedna.Albo żyjesz,albo cię to życie wyrzuci na aut.
-Tak nie można mówić.Jest przecież nauka,sztuka...A dzieci głodne,bez rodziców...
-Cały świat tak ma.Wszędzie są bezdomni i bajstruki.Nikt jeszcze na to sposobu nie wymyślił.A to,że tam niby jakieś środki i ośrodki są,to gówno prawda...-
pan w garniturze przysunął się nieco bliżej -To wszystko mamy tylko w telewizji i komputerach.A tych,co to  wymyślają ,opłacają rządy poszczególnych krajów.


Moje wnętrze jęczało.Splot słoneczny zwijał się niczym kłębowisko dżdżownic,a ośrodkowy układ nerwowy dostał boleści.Powiedziałem:
-Proszę szybciej,panowie,bo trochę mi się spieszy.
-Tak,tak-odpowiedział pan Stasio.
-Co się pan tak spieszysz?Dzieci płaczą?
-Ty,żartowniś-rzuciłem podniesionym głosem.


Mężczyzna przyjął postawę ryczącego lwa.
-A kim pan jesteś,że mi mówisz,co mam robić?Ja w demokracji mogę stać tutaj ile mi się podoba.
-Nic podobnego.Ale odpowiem kim jestem. Całkiem spokojnie powiem.
-Straszysz mnie pan?-powiedział i dwa razy pomachał wystawionym do góry palcem przystrojonym dużym sygnetem.
-Nie.Odpowiem tylko na pańskie pytanie.Otóż jestem blogerem.


Facet mielił ślinę.Po chwili spokojnie rzekł:
-Tak?
-Tak.
- Stasiu, a co to takiego?
-To coś w internecie.
-Jakiś biznes?-szepnął.
-Nie.To takie pisanie dla przyjemności.
-Dobra, idziemy.Cha,cha,cha,blogerem jest.Chodź kolego,bo mi kolana miękną z osłabienia.


"Uff,co za dzień"-pomyślałem i poprosiłem o trzydzieści deko sera.Jakiś kamień spadł mi z serca... Ale już po chwili znowu usłyszałem głos mojego "ulubieńca":-Komputery mam cztery..No gdzie u mnie w domu nie byłoby komputera.To znaczy,moje dzieci mają,kurna.A we firmie od tego są ludzie.Ja mam inne sprawy na głowie i duperelami się nie zajmuję.Bloger,kurna.Cha,cha,cha!!!


Wyszedłem na powietrze i pomyślałem o śnie i mojej dolinie.I o tym,że zapomniałem z tego wszystkiego o wódce po którą przecież przyszedłem.Ale moja wewnętrzna wiara nie potrzebowała już "Świętego Graala."Wiosenne powietrze grało do snu.KUBA

piątek, 19 października 2012

POLSCY ZIOMALE. słoń.

Dzień za dniem.Potem miesiąc i rok cały.Pory zimne i gorące.Bolące głowy.Kłopociki czasem zaniechane machnięciem ręki.Denerwujący medialny szum.Beznadzieja,ale przecież udało się kupić telewizor,pralkę,wersalkę,dywan,a wszystko to w małym mieszkanku,gdzie pokój dużym zwany i pokoik dla dwóch córek-dwa biureczka,łóżka niedaleko okna.Pomiędzy zaś globus w koszu-model  naszej pięknej planety.Kolorowa podstawa wszelkich maści,ideologii,kultury,sztuki,religii.Tradycji i tabu z tym związanym.Cud.


Biegała Gienia,biegała.Szukała kobieta wyjść różnych .Czasami nie patrzyła i łamała ten tradycyjny pień,który ograniczał wiele dróg,zamykał wodopoje,ograniczał dostęp do strawy.
-A wiesz,Romciu,Adelka,to dwa kotlety zjada na obiad.-mówiła do męża.


Roman podjął pracę w fabryce za młodu i dochrapał się stanowiska kontrolera.Szkoły zawodowej nie skończył,ale nikt na to nie patrzył.Było parę kursów wewnętrznych,przepracował ponad trzydzieści lat na szczeblach tej śmierdzącej machiny i stał się "kimś."Co prawda zawsze zarabiał mało ,ale nigdy do tego się nie przyznawał.
-Nie może dziewczyna tyle jeść,bo żaden chłopak jej nie zechce-odpowiadał Gieni.
-Żałujesz dziecku?
-Niczego nie żałuję.A co ty nie wiesz jak to jest?!


A potem,to ludzie powiedzieli,że o dzieci dba,tylko kurwa.
-Ty kurwo-krzyknął kilka razy Romcio.
-A ty to nie miałeś zdziry?!


Gienia rzuciła pracę i za handel się wzięła.Nawet nieźle jej szło,tylko dziewczyny poznały chłopaków i wyniosły się do innego miasta.
-Będę chodził w soboty i niedziele do pracy.
-Rozmawiałeś z kierownikiem.
-No,gadałem.Inaczej bym nie mówił.
-Na wsi jest oburzenie.Dzwoniła matka.
-I co?
-A, człowieku...


Odbyło się parę spotkań z rodzicami kawalerów.Była wódeczka,jedzonko przednie i rozmowy,rozmowy,rozmowy.
-Fajni ludzie-powiedział kiedyś Romek.
-A jacy kasiaści.Ale my zapraszamy tylko naszą rodzinę i za to płacimy.


Któregoś dnia Gienia powiedziała,że jest chora.A później pojawiało się pogotowie,szpital i nagle,nie wiadomo skąd,przyszła śmierć."On sobie beze mnie nie poradzi.Głupich rachunków nie umie zapłacić"-przypominałem sobie jej słowa,w które nigdy nie wierzyłem.Ale istotnie,Gienia miała rację.


Po dwóch miesiącach,które przemknęły przez świat niepostrzeżenie, odwiedziłem Romana.Był niby tym samym człowiekiem,a jednak istniała w jego życiu jakaś poetycka niezręczność.Miałem mu pomóc,ale on nie cieszył się.Rzecz była ważna,ale Roman traktował ją niezwykle chłodno.Nawet starałem się uwznioślić zdarzenie,które było przed nim,ale on tylko powiedział,że musi jeszcze wejść do łazienki.I nagle,przez zupełny przypadek ,zobaczyłem coś niesamowitego.A przecież sytuacja była banalna...Tak,sytuacja była banalna,tylko członek Romana wydobyty ze spodni w niczym nie przypominał penisa,który w rzeczywistości dawno określonej,tkwi niczym organ przedziki,a nawet przepastny wśród prostych supozycji.Był długi,gruby i zakończony dużą ilością skóry,która poruszała się i zmieniała kształty pod wpływem intensywności oddawanego moczu.Ten swojego rodzaju atrybut Romana(Gienia kiedyś delikatnie wyraziła się na ten temat),to monstrualne dzieło natury nakreśliło parę pytań,które w ciszy umysłu zadawałem sobie kilka razy w życiu.A nawet zdałem sobie nagle sprawę,że Bóg dokonuje bardzo dużo dziwnych stworzeń,a potem się śmieje,może nawet drwi i jednocześnie opłakuje ludzki los.I w moim zamyśleniu znowu padło:Kim my jesteśmy?I po raz kolejny nie potrafiłem dać żadnej odpowiedzi.


Jest taka tradycja,że słoń z uniesioną trąbą przynosi szczęście.Inaczej jest w sytuacji odwrotnej.Nie mogłem jednak przyjąć tego za fakt.Może jednak?Mimo wszystko słonie na świecie są.Nie da się zaprzeczyć,o nie.A może wszystko jest tylko fikcją i w ogóle to tylko jakaś projekcja...KU
BA

piątek, 20 lipca 2012

POLSCY ZIOMALE.kumpel.

Każdy człowiek posiada jakieś stare,pozostające  w jego umyśle przeszkody,które tkwią do końca życia.To górki.Ile to razy mówi się o kimś,że miał pod górkę do szkoły,albo spadł z wysokości na samo dno,lub góra ,którą zdobył ,była przerażająca.

Dostałem list.Taki zwyczajny,w kopercie,typowy.Otworzyłem i poczułem ciepło ogarniające moje ciało.Zwykły list,w którym napisane było,że spotykamy się na naszych górkach w sobotę.I podpis-Krzywy.Zwykła przesyłka.

Wiele się wydarzyło od naszego ostatniego spotkania i może dlatego zareagowałem tak emocjonalnie .Nagle pojawia się człowiek,który właściwie nie wie,co się ze mną dzieje i pisze o naszym magicznym miejscu,które wywołuje wspomnienia-lepsze i gorsze.Pojawia się mój przyjaciel niby słońce na niebie,księżyc spowity chmurami.

Ale raptem wszystko ustępuje,gaśnie i cała historia zaczyna się jakby od nowa.Moje przygnębienie znika,znowu staję się sobą.Może pokaleczony,ale z poczuciem wszelkich wartości,które nam przyświecały.Regulowały nasze życie,nasz początek.Początek... Ta iskra często wiąże się z końcem,ale mało kto o tym myśli.

Spotkania mają różne znaczenie i wymiar,więc pojechałem autobusem.Potem przeszedłem przez plac i ujrzałem miejsce przeznaczenia.Musiałem tylko minąć kilka bloków.On.Siedział na trawni
ku i  patrzył w dół.Był ubrany w skórzaną kamizelkę,koszulę w grochy i czarne,obcisłe spodnie przykrywające kowbojskie buty.Z tyłu głowy wisiał długi kucyk,a kiedy podszedłem bliżej zauważyłem łysinę poprzykrywaną resztką włosów,które lekko posiwiały.Jak gdyby ktoś poprzetykał je srebrną nitką.Tylko nosa nie miał krzywego,jak kiedyś.

-Cześć Krzywy-powiedziałem i usiadłem obok.
-Wszystko  super-odpowiedział  z lekką trudnością ,wypowiadając zniekształcone "R" 
-Babcia zmarła.

Patrzył przez chwile na mnie;jak zwykle nie wiedziałem ,co myśli.Potem rzucił trochę od niechcenia:
-Szkoda.Miła kobitka.Pamiętasz,jak karmiła nas tym siemieniem lnianym,bo paliliśmy fajki.
-Nie było takie złe.
-Jasne.Gorsze rzeczy jadłem.
-Gdzie ty Krzywy byłeś?
-W Szkocji.
-Ostatnio,to wyjechałeś z RPA i zostawiłeś mnie z dwoma Murzynami.
-Byłeś dyrektorem.
-No niby tak.Pamiętasz tego chudego?
-Ten Klaus go przyprowadził.
-Ciemny był.Za każdym razem musiałem mu ustawiać frez.Mówiłem w prawo,on ciągnął do siebie.
-Powinieneś mu pozwolić...
-Eee,Łysy Harry powiedział,że mnie obciąży w razie czego.
-Zapłacił?
-Tak.Chciał mi urwać parę dolców,ale powiedziałem,że wkrótce przyjedziesz i się uspokoił.
-Masz żal?
-Nie.Dorzucił na górkę,a potem ty przysłałeś mi kapuchę.Ale jak zabierali te wielkie śruby zrzucił odpowiedzialność na mnie.
-Wiem.Przecież czuwałem nad tym...
-Tak?
-A co,myślałeś,że cię zostawię.Zresztą, kasa szła na nas dwóch.Miałem informację od tego Australijczyka,że śruba w jego jachcie działa bez zarzutu.Nie znosiłem tej Afryki.
-Ja też.Pojechałem do Szwecji.
Spojrzał na mnie tak jakoś dziwnie i spytał:
-Po co?Trzeba było jechać na jakieś Kanary.
-Dobrze wiesz po co.Ale kręgosłup przez to mi siadł.
-Bo ty zawsze coś wymyślisz...
-Jolka zmarła.
-Pierdolisz!!!
-Dziwna była  ostatnio.Wylew.
-Szkoda.Fajna dziewczyna.Ty słuchaj,to same przeżycia miałeś?
-No...
-No to dobra,skoro taka aura,to...
-Co?
-Pamiętasz tego Karola z liceum.
-Tego ,co matury nie zdał,bo spieprzył do RPA ?
-No.Wiesz,to skurwiel.Kałach na ramieniu...
-I co?
-Miał ksywę, Kurt.
-Po niemiecku.
-No jak się tam warunki zmieniły,to zwiał do Maroko.
-Tak.Kawał skurwiela z niego.
-Podobno ktoś go zastrzelił.
-Dziwny był.
-Ludzie są różni...
-A jak ty,Krzywy żyjesz?
-Nos mi zrobili w Szwajcarii,a potem pojechałem do Belgii i stamtąd do Szkocji.Mam żonę i chłopaka.
-Skąd?
-Szkotka.Dziewczyna ze Szkocji.

-Ożeniłeś się ze Szkotką?
-No tak.Trochę piegowata,ale piękna i dobra.Synowi dałem Adam,to tak międzynarodowo.Ona Molly,ale ja zwracam się do niej ,Szkotko.
-A gdzie teraz mieszkasz?
-W Szkocji.Polski mi brakuje,ale tutaj syf.Przenieś się do nas...
-Nie mogę.
-Mmmm.
-Jestem przy mamie.

Nastała cisza.Tyle faktów zostało tylko w nas.Siedzieliśmy zamyśleni.
-Gówno to wszystko-odezwał się po jakiejś chwili Krzywy-Pamiętasz nasze wyczyny na tych górkach?
-Tego się nie zapomina.
-To turlamy się.
-Krzywy.Nie te lata i nie to samo.Zobacz ile krzaków wyrosło.
-Ale tam jest łagodnie.Dawaj!

Potłukłem się trochę,ale ogarnęło mnie coś bardzo przyjemnego.Leżeliśmy na trawniku rechocząc ze śmiechu,jak dwie niedopieszczone,zrezygnowane żaby z kreskówek .No a zaraz Krzywy wstał i powiedział:
-Szkotka na nas czeka.
-Krzywy...
-Czeka i nie można jej zawieść.
-Tylko ja...
-Gówno tam...
-Jestem chory.Nie mogę ani za dużo pić,ani...
-Dobra,dobra,nie zawiedź dziewczyny.
-Krzywy...
-Dawaj,wynająłem cały dom.Ona czeka na ciebie.
-Mówi po polsku?
-Mówisz po angielsku?
-Dawno nie mówiłem.
-Dasz sobie radę.Idziemy.

I ja tam byłem,miód i wino piłem...Ech...KUBA